Aktualności Różne

Jak Ojciec Pio omal nie stracił habitu

Każda historia zaczyna się od słów: dawno, dawno temu, za siedmioma górami i za siedmioma rzekami… Każda historia, oprócz tej. Bowiem ta będzie inna niż wszystkie, bo to, o czym chcę Wam opowiedzieć wcale nie wydarzyło się tak bardzo dawno temu i nie tak bardzo daleko….

Alessio, przyjacielu mój, pomożesz mi dojść do kaplicy? – zapytał Kapucyn. Był on już starszym i schorowanym człowiekiem. Miał siwą, łysiejącą już czuprynę i równie siwą, długą brodę. Siedział na twardym krześle, z łokciami opartymi o stół, na którym leżały zapisane kartki i czekające na zaadresowanie koperty. Na dłoniach miał białe rękawiczki, które były przycięte tak, aby odkrywały mu palce. Był zmęczony. Bardzo zmęczony. Na jego twarzy widać było, że mocno cierpi, że rany, które skrywa pod rękawiczkami sprawiają mu dotkliwy ból. On jednak się nie skarżył i pomimo oczywistego cierpienia uśmiechał się łagodnie do swojego przyjaciela.

Ależ oczywiście Ojcze Pio! Przecież wiesz, że ja zawsze ci pomogę! – odparł z wielką radością Ojciec Alessio. Natychmiast wstał ze swojego krzesła, które stało w rogu pokoju i szybkim krokiem podszedł do staruszka.

Alessio również był zakonnikiem i również, tak jak Ojciec Pio, nosił brązowy habit przewiązany w pasie białym sznurem. Był jednak znacznie młodszy, a jego włosy nadal jeszcze były brązowe. Był człowiekiem bardzo pogodnym i niezwykle uczynnym. Zawsze obok schorowanego Ojca Pio, gotów, by mu pomóc w każdej czynności.

Delikatnie, aby nie zadać Ojcu Pio dodatkowego bólu, wziął go pod ramię i pomógł wstać z krzesła. Ten uśmiechnął się do niego w podziękowaniu. Jakże był mu wdzięczny za tą pomoc! Wiedział, że sam nie dałby rady dojść do kaplicy. Bo nie dość, że był mocno obolały, to jeszcze po drodze musiał przecisnąć się przez korytarz pełen ludzi, którzy chcieli go zobaczyć. Za każdym razem taki spacer był dla niego wielkim wyzwaniem.

Alessio… Dziękuję ci… – powiedział, gdy już stał przed drzwiami mocno trzymając pod rękę swojego przyjaciela. – Ok. Gotowy? – zapytał Ojciec Pio z błyskiem w oku. – A więc idziemy!

Szli powoli, noga za nogą. Odgłos ich kroków odbijał się od ścian pustego korytarza. Słychać było ciężki oddech Ojca Pio. To była niestety cisza przed nadchodzącą burzą, bo obaj zakonnicy wiedzieli co się za chwilę wydarzy i co czeka na nich za kolejnymi drzwiami: tłum ludzi  chcących zobaczyć Ojca Pio i uścisnąć jego dłoń. Ten scenariusz powtarzał się każdego dnia, ale tym razem miało wydarzyć się coś jeszcze… Coś, czego zupełnie się nie spodziewali.

Dotarli do kolejnych drzwi prowadzących do korytarza bezpośrednio kierującego do zakrystii.  Alessio położył swoją dłoń na klamce i spojrzał pytająco na Ojca Pio. Rozumieli się bez słów. Ojciec Pio uśmiechnął się i kiwnął twierdząco głową.

Ojciec Alessio miał już opracowany plan działania. Miał zasłaniać własnym ciałem schorowanego zakonnika tak, by napierający tłum go nie przewrócił. Miał być jednocześnie dla niego oparciem i podtrzymywać go, by starczyło mu sił w dotarciu do ołtarza.

Młody Kapucyn wziął głęboki oddech i nacisnął mosiężną klamkę. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, co zwróciło uwagę sporej grupy osób stojącej na końcu korytarza.

Ledwo zdążyli przejść przez próg, gdy tłum już ich otoczył.

„Ojcze Pio! Ojcze Pio!” – krzyczał jeden przez drugiego. „Ojcze Pio, moja córka jest chora, pomodlisz się za nią?” „Ojcze Pio, pobłogosław mi!” „Ojcze Pio! Ojcze Pio!” – tych krzyków i próśb było tak wiele, że ciężko było rozróżnić kto, czego chciał.

Ojciec Pio bardzo powoli posuwał się do przodu wsparty na silnym ramieniu Ojca Alessio.  W pewnym momencie zatrzymał się, wyciągnął rękę i pogłaskał po głowie jednego z mężczyzn. Ten o mało się nie popłakał z radości. Alessio nie dziwił się wcale tym widokiem. Ludzie tak właśnie reagowali na Ojca Pio. Zawsze z radością i ze łzami w oczach. Zakonnik cierpliwie podtrzymywał Ojca Pio, gdy ten ręką czynił znak krzyża, błogosławiąc zebranym.

„Uff, jak tu tłoczno i jak bardzo gorąco!” – marudził w myślach Alessio, ale nigdy by się do tego nie przyznał. Byłoby mu zwyczajnie głupio przed tym świętym człowiekiem, który nie uskarżał się na ból nawet wtedy, gdy rany na jego dłoniach mocno krwawiły.

Ojciec Alessio spojrzał z tęsknotą na drzwi do zakrystii. Dzieliło ich do nich raptem tylko kilka metrów, ale w tej chwili wydawało mu się, jakby mieli przebiec maraton, a korytarz ciągnął się w nieskończoność. „Jak czegoś nie wymyślę, to Ojciec Pio spóźni się na Mszę!” – myślał zakłopotany.

Był już nawet gotowy krzyknąć i siłą rozgonić napierający tłum, ale napotkał wzrok Ojca Pio, który odwrócił do niego swoją głowę, delikatnie się uśmiechnął i szepnął: – Jeszcze chwilę, mamy jeszcze kilka minut.

Alessio tylko przytaknął. Spiął wszystkie mięśnie i uzbroił się w cierpliwość. Czy był zaskoczony tym, że Ojciec Pio wiedział o czym Alessio przed chwilą pomyślał? Ależ nie! Nie był to bowiem pierwszy raz, kiedy ten schorowany zakonnik doskonale wiedział co siedzi w głowie jego przyjaciela. Miał on niezwykły dar czytania w ludzkich sercach.

Mijały minuty, a do upragnionego celu nadal było daleko.  Alessio był coraz bardziej zgrzany i zmęczony odpieraniem tłumu, a najgorsze miało dopiero nadejść…

Nagle, ni stąd ni zowąd, bardzo blisko habitu Ojca Pio coś błysnęło. Za chwilę drugi raz. „A to co takiego?!”  – zaintrygował się Ojciec Alessio. Spojrzał uważnie w miejsce, gdzie zauważył ten dziwny błysk światła. Po sekundzie identyczny błysk znowu się pojawił ale już w innym miejscu, z drugiej strony habitu. „Co jest?!” – zdenerwował się.

– Mam! – rozbrzmiał triumfalny głos stojącej obok kobiety.  – Mam! – krzyknęła radośnie podnosząc do góry dłoń, w której trzymała kawałek brązowego płótna.

– Ja też mam, ja też! – krzyknęła inna, która stała tuż obok. Ona również wymachiwała skrawkiem brązowego materiału, niby chorągiewką, której kolor do złudzenia przypominał kolor habitu Ojca Pio!

Ojciec Alessio rozszerzał oczy ze zdumienia próbując pojąć, co to wszystko ma znaczyć. „Czym ona macha? Co się dzieje?!” – zastanawiał się coraz bardziej podenerwowany.

– I ja! I ja też mam! Zobaczcie jaki duży! – krzyczała kolejna kobieta wymachując całkiem sporym kawałkiem płótna, który spokojnie mógłby posłużyć za serwetę pod filiżankę kawy.

Alessio rozglądał się dookoła coraz bardziej zszokowany tym, co się działo. Co chwilę kolejna dłoń wyskakiwała w górę, niczym grot wystrzelony z kuszy. A każda z tych dłoni dumnie trzymała mniejszy lub większy  kawałek brązowego materiału.

Dopiero po kilku minutach dotarło do niego co się dzieje. Te dziwne błyski, pojawiające się znienacka przy habicie Ojca Pio, były błyskiem nożyc! A te skrawki brązowego płótna w dłoniach kobiet, były skrawkami habitu Ojca Pio!

Alessio był bliski furii. „Co one robią?!” – krzyczał w myślach. „Obskubią go jak kurczaka!” – panikował.

Wiedział, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli, te uparte Włoszki potną habit Ojca na małe kawałki.  Przerażony tą myślą postanowił działać.

Wystarczy! Pozwólcie nam przejść! Ojciec Pio nie może spóźnić się na mszę! –wykrzyknął ile miał sił w płucach – Słyszycie? Wystarczy! Ojciec musi już iść!

Ten nagły krzyk zaskoczył nawet samego Ojca Pio. Alessio nigdy nie podnosił głosu, a już na pewno nie w jego obecności. W tym momencie był to jednak jedyny sposób na uratowanie Ojca Pio z tej niecodziennej opresji.

Wszyscy się uciszyli, a kobiety, które zdawały prześcigać się miedzy sobą, która zdobędzie więcej kawałków habitu, opuściły triumfalnie podniesione dłonie i posłusznie odsunęły się od zakonników, robiąc im przejście.

Alessio bez zwłoki zaprowadził Ojca Pio do zakrystii i szybko zamknął za nimi drzwi. Oparł się o nie plecami, jakby dla pewności, że nikt przez nie nie przejdzie. Jego oczy jeszcze przez chwilę zdradzały to, co kryje serce. A w sercu to się dopiero działo! Biło jak szalone! Tyle uczuć jednocześnie: strach, zdenerwowanie i panika, aż wreszcie radość, że są już bezpieczni.

A Ojciec Pio stał obok i ze spokojem przyglądał się swemu przyjacielowi. Po chwili podniósł dłoń w białej rękawiczce i delikatnie poklepał go po ramieniu.  – Dobrze się spisałeś, Alessio. Bardzo dobrze – pochwalił młodego Kapucyna. – Jeszcze chwila i całkiem by mnie tam obskubały – powiedział uśmiechając się ciepło.

Alessio odetchnął z ulgą. „Już po wszystkim. Udało się.” – pomyślał i odwzajemnił uśmiech. Spojrzał na habit Ojca Pio – wyglądał okropnie! Mnóstwo dziur, które potwierdzały jak ostre musiały być nożyce włoskich kobiet.  – Ojcze – rzekł ze smutkiem Alessio – twój habit jest cały w strzępach…

Nie przejmuj się tym teraz.  Pomóż mi się przebrać. Zaraz zaczynam Mszę – odparł Ojciec Pio spoglądając na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. – Tak, tak, już Ojcu pomagam – powiedział zakonnik, czym prędzej podając mu ornat.

Chwilę później Ojciec Pio stał już przy ołtarzu gotowy do odprawienia Eucharystii.

C.d.n.